Translate

Skarb.



Skarb to mój najdroższy.
Dla tych, co tę noc sylwestrową przed komputerem spędzą. 
Czytania a oglądania będzie do białego rana.  A szampana nadużywać przy tem nie należny, bo tylko pierwszy kieliszek wzrok wyostrza.  Mam tu na myśli oczywiście Wiernych Czytelników, co czytają ze zrozumieniem, bo przecież ze zrozumieniem dla nich piszę.  Uczonym nieprzyjaciołom zajmie to wiele sylwestrów, bo i wzrok szwankuje, a  i ze zrozumieniem nie tęgo. 
Nazywam ich nieprzyjaciołami, bo przez dwanaście lat zainteresowania ani wsparcia ni to pomocy żadnej mi nie okazali.  Wniosek stąd jednoznaczny i kategoryczny.

fot. 1, 2.  Widoki fragmentu płyty z góry i od dołu.  W widoku z góry widoczne wywyższenie z prawej po całej długości boku.  Z lewej w obniżeniu powierzchni gromadziły się nacieki spalonego tłuszczu i były szlifowane przesuwaną komorą grzewczą.
W widoku od spodu też widoczne nacieki zniszczone żarem a powyżej warstwy i odpryski skamieniałej sadzy.
Dzisiejszą opowieść rozpocznę od starej patelni naszych przodków.  Taką patelnię znajdziecie u rodziców i dziadków, bo nasze współczesne są zaokrąglone na brzegach, są pokryte ceramiką lub teflonem albo innym wynalazkiem.  Stare patelnie były wykonane z żeliwa, później ze stali lub stopu aluminiowego.  Ich standardowym kształtem był krążek z wygiętym obrzeżem, pierścieniem na obrzeżu.  W użyciu (eksploatacji) spalony tłuszcz gromadził się na obrzeżu, na powierzchni wewnętrznej pierścienia.  Piszę, że się gromadził cienkimi warstwami, bo z reguły czyszczone było płaskie dno patelni i nikt się obrzeżem nie przejmował.
Bo w użyciu należało pilnować tego, co dzieje się na patelni.  Podgrzana zanadto zaczynała się kopcić, dymić właśnie na obrzeżu.  To spalony tłuszcz poddany nadmiernej temperaturze spalał się a smrodu było przy tem, co nie miara.  Raz do roku albo i nie taka patelnia była czyszczona do połysku.  Była czyszczona piachem, popiołem, później druciakami i papierem ściernym a współcześnie czyścimy ją chemią pod kranem i to na co dzień.  Dziś robimy to raz dwa i po sprawie.

fot. 3, 4, 5. Widoki nachylonych boków fragmentu płyty (klina).  Widok na bok równy na całej długości, na bok łupany dwukrotnie i widok od wierzchołka klina.  W widoku od klina skrót perspektywiczny obrazujący nachylenie ścian płyty nad ogniskiem.
Pierwszy raz ogłoszę chwałę nowym pługom z Epoki Długich Lemieszy.  Pługom tak długim, że zagarniają wszystko, co się skrywa pod ziemią prawie do głębokości jednego metra.  Dzięki nim nie muszę robić tego, czego właśnie robić mi nie wolno - kopać. 
One to ukruszyły i wydobyły spod ziemi fragment płyty grzewczej, której to bardzo mi brakowało w wywodach o wyczynach kulinarnych naszego przodka.
Wszak od lat piszę o Homo erectusie bez przedstawiania jego samego a o płycie grzewczej, bez płyty grzewczej pisałem po wielokroć.  Przecież to była jego patelnia do smażenia, gotowania, pieczenia i innego przetwarzania cieplnego produktów zwierzęcych i roślinnych.  Wespół z komorą grzewczą stanowiły piec Homo erectusa.  Latami nosiłem w wyobraźni jej obraz, zastanawiałem się, czy ją czyścił po każdym użyciu, po gotowaniu lub pieczeniu.

fot. 6.  Widok ubytku współczesnego, utrącenia lemieszem.  Widoczny materiał wyjściowy do konstrukcji płyty, warstwa od góry i skutki długotrwałego działania wysokiej temperatury, cała warstwa dolna.  Z prawej widoczne większe nachylenie ściany do ognia i większy zakres dostępu ciepła, takie samo zniszczenie jak od spodu płyty.  Z lewej, przy mniejszym nachyleniu ściany, nie było przemieszczania ciepła do góry.
Teraz zastanawiałem się, jaką ją wypreparować.  Bo przez lata czyszczenia eksponatów nauczyłem się ostrożności.  Wielokrotnie czyściłem zanadto, zbyt gorliwie i usuwałem w ten sposób znaczące ślady; skamieniałe robactwo na porcjach mięsa lub skamieniałe grudki gliny, tam gdzie należało je pozostawić.  Ostrożności nigdy nie było nadto przy preparowaniu wypieków.  Niektóre z nich, z małą zawartością tłuszczów, rozsypywały się w dłoniach przy podnoszeniu z ziemi.
Zdałem sobie sprawę, że jeśli oczyszczę znalezisko z osmolenia od ognia z jednej strony i z pokładów spalonego tłuszczu z drugiej, to pozostanie mi tylko… kamień.

Że stracę widomy dowód mojej zbrodni na NAUCE, żadne takie.

Pozostawiam fragment płyty grzewczej taki jaki jest, no może oczyszczę go z oblepienia ziemią i wystarczy.  Niech wszyscy widzą, że to jego patelnia, i że jej nie czyścił, bo nie miał świąt, chyba że jakieś święta wynajdę.

fot. 7.  Zbliżenie na nacieki we wgłębieniu powierzchni górnej - fot 1 z lewej.
Podejrzewam też, że wcale nie musiał jej czyścić.
Ognisko główne (centralne) w obozowisku, a takim na pewno było ognisko z piecem, musiało się palić bez przerwy ze względów bezpieczeństwa.  W nocy paliły się też mniejsze ogniska na obrzeżach obozowiska.  Drapieżniki nie mogły podejść śpiących mieszkańców.  Skoro ognisko paliło się przez cały czas to i świeże tłuszcze wytopione z pokarmów, i stare a spalone wypalały się sukcesywnie i na bieżąco.  Do pożarów na płycie nie dochodziło.
Intensywne, wzmożone dymienie płyty było sygnałem, aby nie dokładać więcej do ognia.  Co więcej, należało usunąć kilka płonących żagwi, przenieść je do innego ogniska.

fot. 8.  Zbliżenie na fragmenty zwęglonego drewna.  Z prawej widoczne okruchy kamieni.
Ostatnie znalezisko dopełniło obraz obozowiska, który kojarzyłem w wyobraźni na podstawie kolejnych artefaktów.  Bo znajdowane kawałki zwęglonego drewna nie dawały jasnego, czytelnego wskazania, gdzie w danym obozowisku stało centralne ognisko z piecem.  Zwęglone drewno znajdowałem w różnych miejscach ale zdawałem sobie sprawę, że było rozwleczone po polu uprawnym.
Zapewne ujawnił by to przekop kontrolny ale, to mi się nie należy. 
Ogłaszałem kiedyś, że znajduję rozpadające się placki, wypieki z małą ilością tłuszczów, proponowałem Nauce preparaty do badań.  Ale, że Nauce nie są one do niczego potrzebne, to zwęglonych kawałków drewna już nie proponowałem.
Tym bardziej, że w pobliżu znajdowałem artefakty z Neolitu; siekierkę z kamienia gładzonego, przęślik gliniany, ćwierć koła szlifierskiego i fragmenty skorup z szarej gliny.  Węgle mogły pochodzić z innego okresu historycznego. 

fot. 9.  Zbliżenie fragmentu od spodu płyty, zerodowane, wyblakłe warstwy sadzy.  W ubytkach ciemne ale po zmoczeniu "błyszczą" czernią i kryształkami węgla.  Podobnie jest po zmoczeniu zwęglonych okruchów drewna w znalezisku.
Melduję posłusznie – oczyściłem i to nie tylko dłubaniem (rylcem) z ziemi, udało mi się nawet umyć znalezisko w wodzie z użyciem szczotki a bez większych strat.
Wielowiekowe użycie płyty i praca w ogniu na trwałe scaliła spływające z płyty tłuszcze, spalone i przyspawane do kamienia.  Na powierzchni zachowały się nawet zwęglone okruchy drewna z ogniska.
Cud to i skarb mój największy ale i tak spać z nim nie będę, sami widzicie dlaczego.

Ale moje wszystkie wyobrażenia i opowieści o płycie grzewczej legły w gruzach.  A właściwie to ja poległem w konfrontacji z tym, co pozostawił mi przodek.
1.  Kształt płyty a właściwie głazu, bo nie jest to kawałek (warstwa) skały.  Jest to kawał drobnoziarnistego jasno różowego zlepieńca (jak to brzydko uczeni nazywają – materiału piroplastycznego), przypuszczam, że skrystalizowanej lawy.  Głaz w kształcie trójkąta równoramiennego, bo do równobocznego trochę mu brakuje.  Nie prostokątna czy kwadratowa jak przypuszczałem ani okrągła, ale trójkątna.  Przez głowę przeleciały mi wzory i funkcje przebiegów objętości brył.  Skończyłem tyle szkół podstawowych i nie wiedziałem, że graniastosłup o podstawie trójkątnej ma najmniejszą objętość.  Zatem płyta o tym kształcie nagrzewa się najszybciej.  A mnie do głowy przychodziły tępe kwadratowe konstrukcje, musiałem matematycznie dochodzić słuszności jego założeń.  Skąd wiedział, z doświadczeń wielu pokoleń.
2.  Grubość wcale nie jest równa na całej długości płyty.  Na znalezionym fragmencie, grubość w klinie wynosi 9 cm. a u podstawy trójkąta, 19 cm. dalej, już tylko 7 cm a do podstawy całej płyty trójkąta jeszcze daleko.  Bo przecież nie wiadomo jak długa jest całość.  Zakładam, że rozszerza się proporcjonalnie i jest do końca równa na całej grubości.  Zakładam oczywiście zastosowanie komory grzewczej i jej optymalnych wymiarów, bo dysponuję tylko fragmentem płyty.
3.  Kolejnym zaskoczeniem są długie ramiona trójkąta (płyty), na bocznych powierzchniach nie są prostopadłe jak przystało płaskiemu a niskiemu graniastosłupowi.  Są pochylone nad ogniem, to znaczy, że ich powierzchnia jest zwiększona dla lepszego kontaktu i odbioru temperatury ogniska.  Na jednym z długich boków pochylenie jest niewielkie i ciągnie się na całej ścianie ale z drugiej strony, na drugim boku, widoczne jest większe nachylenia dochodzące do 70st.  Te nachylenia pochodzą z natury lub z celowego odłupania.  I jestem skłonny przypuszczać to drugie, bo nie stanowią ciągłości jak w poprzednim opisie, są obtłuczone fragmentami.  Jeden ubytek za drugim i przypuszczam, że dalej na ciągłości są następne.  Wygląda mi to na celowe działania.  To znaczy, że Homo erectus wybrał odpowiedni dla swoich potrzeb głaz i kamieniem poobtłukiwał jego brzegi.  To znaczy, że przysposobił głaz do swoich potrzeb a potrzebował jak największego (największej powierzchni) kontaktu płyty z ogniem.
4.  Nie stawiał on płyty na kamieniach w ognisku, widać temperatura od płomieni była za mała.  Stawiał on płytę bezpośrednio na żar i musiał ten żar pod płytą rozgarniać chcąc drewna dołożyć.  Świadczą o tym kawałki zwęglonego drewna przyklejone na bokach do płyty.  W kształcie wydłużonego trójkąta kryje się też wygoda, z boku łatwiej było rozgarniać żar ogniska i podkładać opał.
5.  Myślałem i tak zapodawałem, że płyta ciągle była w użyciu i przez cały czas nad ogniskiem.  Jednak znajdując na powierzchniach (pomiędzy grudami spalonego tłuszczu) żwir i drobne odłamki kamienia muszę stwierdzić, że chronił płytę od deszczu.  Zdejmował płytę przed deszczem do ostudzenia i przykrycia.  Znał skutki opadów na rozgrzane formy (esej „COŚ.”) i płytę przed deszczem chronił, zadaszenie nie wystarczało.  Płyta już była popękana, to widać na zdjęciach nowego ubytku od lemiesza i do samoistnego zniszczenia, od wielowiekowej eksploatacji, do naturalnego zużycia, przepalenia na wskroś nie wiele już brakowało.

fot. 10.  Klasyczny obraz erozji skały - przykład szkolny do oprawienia w ramy.  Obraz przed, u góry i pod działaniem destrukcji na dole zdjęcia, tu wielowiekowe działanie i to wysokiej temperatury.  W naturze odbywa się to przez miliony lat, w naszych warunkach robią to kwaśne deszcze.  Od dołu do góry znaleziska zaznaczają się już pęknięcia, to zmęczenie materiału.  Materiał skalny był nagrzewany i studzony wielokrotnie a to powoduje naprężenia materiału.
W odłamaniu lemieszem ten przekrój jest widoczny i widać na nim, że płyta przez wieki a może i tysiące lat nie przepaliła się na wskroś.  W przekroju ubytku widać destrukcję kamienia od temperatury ale pozostały przekrój utrzymywał wystarczającą wytrzymałość płyty do dalszej eksploatacji.  Ten „zdrowy” jeszcze przekrój został zniszczony uderzeniem lemiesza.  Ale pęknięcia w dolnej przepalonej warstwie postępowały do góry.

fot. 11.  Zbliżenie na pierwsze odłupanie na boku płyty.  Tłuszcz spływał po ścianach bocznych tu spalał się w żarze ogniska, gromadziły się kolejne krople tłuszczu, spalały a spalone skamieniały tworząc grupy kamiennych nacieków.
Nigdy nie brałem naszego przodka za głupka ale tym, co zobaczyłem bardzo mnie zaskoczył.  No bo i skąd miałem wiedzieć, że zna rozkłady temperatur na powierzchniach kamienia i w jego głębokości (przekroju), że o wykresach szybkości nagrzewania od kształtu bryły i objętości nie wspomnę.
Setki tysięcy lat i doświadczeń dyktowały i dobór materiału kamienia, jego grubość, i szczegóły konstrukcji.  Wskazuje to na dorobek wielu pokoleń i stały przekaz informacji i spostrzeżeń.
Przecież nie robił płyt na skład i codziennie.  Owszem mógł zrobić następną, tak na wszelki wypadek.  Ale zanim bieżąca płyta uległa zniszczeniu, kolejne pokolenia odeszły do Krzemiennego Nieba.  Skąd następny wykonawca wiedział z jakiego materiału, jakie proporcje i szczegóły ma wykonać, no skąd?
Takie płyty po wieloletnim użyciu pękały nad ogniskiem i nikt jej nie szukał (kawałków) do odtworzenia, na wzór.  Przyszło Złe, narobiło szkody i tyle.
Przypuszczam, że jeden z pierwszych konstruktorów w czasie wyprawy wśród skał znalazł odpowiedni głaz, wskazówki przekazał synowi, ten swojemu synowi i tak przez wiele pokoleń.  Płyta popękała w którymś pokoleniu ale w  kolejnym pokoleniu ojciec i syn wiedzieli już, co i jak zrobić.  Przez pokolenia ta informacja nie była nikomu potrzebna i to się nazywa dalekowzroczność - PATRZENIE W ODLEGŁĄ PRZYSZŁOŚĆ.  Bo od tej płyty zależała jakość życia jego, rodziny i całego siedliska.  Ta informacja była przekazywana z pokolenia na pokolenie z atrybutem WAŻNA.  Podobnie jak tysiące innych podanych w moich książkach, mniej ważnych a dotyczących materiałów, narzędzi, sposobów obróbki, przetwarzania produktów spożywczych i wielu innych szczegółów.
Tym bardziej, że jak się okazało z ostatnich odkryć i na stronach tej książki;

Nowe technologie i produkty wcale nie wykluczały starych.

Historia działa się po kolei i od początku aż do końca.
- zalepianie surowego mięsa w mokrej glinie, stosowane było od wynalezienia aż do opuszczenia regionu, było praktycznym przechowaniem mięsa a innego nie wynaleziono,
- gotowanie mięsa w formach z wyrobionej gliny praktykowano do końca, choć po drodze wynaleziono komorę grzewczą i gotowanie mięsa oblepionego cienko gliną – duże porcje trzeba było gotować po staremu, nie wykluczało też pieczenia mięs na kamieniu w ognisku lub na patyku, np. na wyprawach.
- wypieki produktów roślinnych i ich gotowanie w komorze grzewczej nie wykluczało wyrobu placków pieczonych na kamieniu w ognisku, na szybko.
To zestawienie, tylko na produktach spożywczych ilustruje postęp i wzrost wielości wyborów.  Rozszerzającą się wielość smaków i zapachów, do wyboru i stosownie do okoliczności.  To miało swoje przełożenie na jakość i wygody życia.  A jeśli dodać do moich dywagacji rozwój narzędzi krzemiennych i kamiennych, drewnianych i z kości, elementy zagospodarowania terenu, także wpływ na bezpieczeństwo grupy i pojedynczych osobników.
Cywilizacja przekłada się na terabajty danych – informacji, które Homo erectus nosił przy sobie i machał rączkami wedle tułowia.  Myślał pewnie, że nikt się o tym nie dowie.

Wspomniałem o znaleziskach z Neolitu.  Tak, chodząc po Matce Ziemi, można znaleźć różne artefakty z różnych okresów Dziejów.  A chodząc po Ziemi Niczyjej można nawet wynaleźć zakątki nie zniszczone przez lądolód, pachnące jeszcze Wczesnym Paleolitem lub Trzeciorzędem.  Na szczęście, są tak ukryte, że człowiek współczesny nie mając dostępu, nie zdoła ich zagospodarować (czytaj - zniszczyć).
Te naznaczone obecnością Homo erectusa, jego TERENY ŁOWIECKIE I SIEDLISKA należy pokazać publiczności, udostępnić turystom. 
Stąd moje projekty - „Program ogień” – program udostępnienia obiektów i miejsc widokowych - produkt turystyczny, ochrona krajobrazu i siedlisk oraz rezerwaty archeologiczne. 
Moje mrzonki, bo skoro Ziemia Niczyja jest niczyja…  dopóki UNESCO nie poruszy sprawy, marne są tego szanse.

Całą głowę mam tym skarbem poobijaną.  No bo, kto by przypuszczał, ja nie.
Mój skarb, to kopalnia tematów do badań, prac bardzo naukowych, tytułów zacnych i zaszczytów, które właśnie ulatają z dymem ognisk Homo erectusa na Ziemi Niczyjej.
Oportunizm, to jest właściwe słowo.

Na koniec tego roku życzę Wszystkim Czytelnikom, aby w Nowym Roku zdrowia im wystarczyło na wszystko, także na czytanie moich wymysłów.  A uczonym, a nieprzyjaciołom, aby wreszcie swego Grala znaleźli i kolejnymi gnatami głowy publiczności nie zawracali.  Wskażę, gdzie należy szukać NASZEGO CYWILIZOWANEGO PRZODKA, bo to jest właśnie Wasze brakujące ogniwo i właściwy kierunek badań.
P.s.  Na wielu stronach rozwodzę się nad tym, skąd nasz przodek to wszystko wiedział?
Już wiem, on czytał moje książki.  I nad czym tu się zastanawiać?

Foto autor.                                            s. hab. Roman Wysocki
30.12.2015 Bystrzyca k.Wlenia
Prawa autorskie zastrzeżone.