Pogodowy kamień.
Jak już wiecie z tej książki proces powstawania
skamieniałości i ich kompletnej destrukcji (SHS - proces!) rozpoznawałem w
obrazie brzydkich kamieni, w znaleziskach przetworów spożywczych Homo erectusa.
Obraz tych kamieni powstawał z fragmentów znalezisk połupanych lemieszami
znajdowanych na polach uprawnych Ziemi Niczyjej.
Podczas gdy inni zbieracze zbierali „świecidełka”, ja z
mozołem zbierałem i dźwigałem brzydkie kamienie.
fot. 1-3. Jak ja lubię takie foremne porcje mięsa. Wycięte, obstrugane na pożądany kształt. Wykonywane celowo i z zamiarem, później zalepione w grubej formie, gotowane w ognisku i przegotowane na wiór. Ten kształt i wielkość jest podobna lub zbliżona w innych przetworach mięsnych i roślinnych. Takich kształtów szukam w polu. W obrazie 1 widoczne są jasne linie, to powięzie pomiędzy mięśniami.
I była w tym adrenalina nie mniejsza od moich konkurentów. Podczas
gdy oni zachwycali się pięknem swoich znalezisk, ja w tych brzydkich kamieniach
odnajdowałem celowe działania naszego przodka, ich kształt pasował mi do dłoni,
odnajdowałem w nich jego myśli i zamiary.
Na początku moich badań i poszukiwań stało się to jednym z
pierwszych wyróżników. To było szukanie po polach kamieni, które nasz przodek
trzymał w dłoniach i traktował odpowiednio do swoich celów. Nabierałem
przekonania że te kamienie nie powstawały naturalnie, w procesach
geologicznych. Te kamienie skutkowały pytaniem; z czego ten kamień jest zrobiony? Czym
był pierwotnie?
Do tego musiałem rozpoznać i wykluczyć otoczaki, bo te były
bardzo podobne.
Tak też było z porcjami mięsa przypalonymi lub spalonymi
podczas gotowania w formach glinianych w ognisku. W kilku przypadkach, przed laty
opisywałem te zdarzenia i znaleziska na początku książek;
Garnki lepił IV cz.1.
Garnki lepił IV cz.2.
Ale wtedy, przed 15-tu laty, nijak nie mogłem dojść, co to jest
i w jaki sposób. Nawet znawcy tematu nie wiedzieli, mogli tylko przypuszczać a
byli i tacy, którzy domyślali się w nich związków żelaza albo meteorytów i
innego, pozaziemskiego pochodzenia. I zbierałbym do dziś meteoryty albo deptał po piętach kosmitom, gdybym nie
doszedł do tego, co to jest.
Znajdowałem kawałki wyrobionej skamieniałej gliny, nauczyłem
się ją rozpoznawać, odróżniać od surowej gliny rozmoczonej do zalepiania.
Znajdowałem kawałki skorup glinianych, przesyconych tłuszczem i wypalonych w
ogniskach. Ciekawiło mnie, komu to było potrzebne, dodawałem spostrzeżenia,
zbierałem następne fragmenty, bo całości ani rusz.
Aż znalazłem duży czerwony kamień z jednej strony brązowy a
nawet miejscami spalony. Wszystko stało się jasne, skojarzyłem, dodałem w
głowie do poprzednich znalezisk.
Wyszło z tego mięso zalepione w glinę i gotowane w ognisku,
w formie glinianej. W następnych dniach, w czasie kolejnych poszukiwań w tym
samym miejscu znalazłem zawór do tej a nie innej formy i wypalony ślad na tej porcji
mięsa gotowanego w żarze ogniska.
Kiedyś bardzo uczony archeolog w odpowiedzi na moje
nagabywania odpisał mi, że prezentuję kamienie, kawałki skał, które z
artefaktami nie mają nic wspólnego. Musiałbym się z tym zgodzić, gdyby w
okolicy były skały z podobnego materiału skalnego ale takich skał nie było. Co
więcej znajdowałem je w ściśle określonych miejscach, które musiałem określić
jako obozowiska. I tam występowały masowo w towarzystwie fragmentów wylepionej
gliny, spalonych węgli drzewnych, wypalonych odłamków form do gotowania. Te
znaleziska nie były rozwleczone po polach przez Lądolód. Nie było tam otoczaków
a te, które tam znajdowałem nosiły ślady używalności czyli zastosowań jako
narzędzia właśnie.
fot.4-6. Widoki ogólne dużego udźca, w kamieniu 16 kG. W obrazie 6 widoczny duży ubytek od góry do dołu z prawej; centralnie była tam kość udowa, została usunięta, wycięta odłupkiem wraz z płatem mięśni po prawej. Na powierzchniach zewnętrznych widoczne białe, wciśnięte odłamki kości.
Do napisania tego eseju zmusił mnie bardzo duży kamień,
znalezisko mięsa spalonego podczas gotowania w formie glinianej, grubej.
W znaleziskach interesował mnie zakres działalności Homo
erectusa na przetworach – interesowała mnie ich wielkość.
Małe mogłem przypisywać jego dzieciom, dochodzić jak to
robiły.
Średnie mogłem traktować jako standardy, typowe choć
wykonanie było indywidualne, osobnicze a wielkie jako pracę zespołową. Ten kamień
znacznie przekraczał wielkością pozostałe znaleziska, wymagał innej technologii
zalepiania w glinie i pracy wielu rąk.
Na Ziemi Niczyjej zamieszkałem 16 lat temu. Wyglądając przez
okno widziałem na podwórzu kilka głazów. Ogarnięty manią porządkowania,
natręctwem, ułożyłem kamienie wzdłuż ścieżki prowadzącej do domu.
Wyglądając przez okno miałem je zawsze w polu widzenia.
W następnych dniach zauważyłem, że jeden z kamieni różni się
od pozostałych szaro-burych głazów. To znaczy, że na ogół był wśród nich
zamaskowany a niekiedy wyróżniał się spośród nich swoim ciemno-brązowym
kolorem. Wtedy połyskiwał na powierzchni, sprawdziłem – mokrej powierzchni. Ki
czort? Myślałem.
Zamieszkałem w starym domu, zniszczonym przez wody gruntowe.
Budynek posadowiony jest na dole stoku, przy strumieniu a bez fundamentów to
przy każdych większych opadach na parterze gościła woda. Przed zmianą pogody,
opady zwiastowały mokre ściany i posadzki.
Wiedziałem, że czeka mnie drenowanie i walka z wodą przez
lata. Nie omyliłem się ale wodę udało mi się wypędzić z domu.
Podniosłem kamień z ziemi i ustawiłem na płycie chodnikowej
i … zapomniałem na lata.
Przez kilkanaście lat kamieni na podwórzu przybywało a to w
pojemnikach, a to w stosach i duże pojedynczo. Przed kilku dniami buszowałem,
przekładałem kamienie w pojemnikach szukając jakiegoś kamienia-tematu.
Zmęczyłem się przy tem, bo pojemniki z materiałem porównawczym ciężkie są
bardzo. Przysiadłem na uboczu, spojrzałem i zobaczyłem kamień odmieniec, stał,
jak to się mówi, na oczach. Tam, gdzie go posadowiłem przed laty, tyle że teraz
wiedziałem o nim wszystko czego potrzebowałem. Stał na płycie, tam gdzie go
postawiłem specjalnie dla izolacji od gruntu. Stał w pełnym Słońcu, w upale i połyskiwał
wilgocią na powierzchni. Odizolowany od
gruntu, sam z siebie wiedział, że w takim upale to i burza zdarzyć się może.
Przez lata zebrałem skrzynię takich znalezisk i muszę
zmartwić kolegów geologów, to nie są meteoryty ani zielaz jaki.
fot. 7, 8. Fragment innej, dużej i spalonej porcji z ubytkami utrąconymi lemieszami.
Błędy i zaniechania Homo erectusa podczas gotowania mięsa
zalepionego w glinie i gotowanego w żarze ogniska owocowały typowymi brakami,
odpadami. Były to porcje mięsa przegrzane i przepalone, ciemnobrązowe,
miejscami spalone i czarne a fragmentami połyskujące na powierzchni. To spalony
tłuszcz wyciśnięty z porcji wysoką temperaturą i pod dużym ciśnieniem.
Forma gliniana z mięsem w środku była najpierw suszona na powierzchni, podsuszana ze wszystkich stron na brzegu ogniska. Po suszeniu była wsuwana wgłąb w żar ogniska.
1. Najpierw z formy odparowywała reszta wilgoci w ścianach
formy – biały dym.
2. Następnie przez drobne pory w glinie odparowywała woda
zawarta w porcji mięsa w środku.
3. Kolejnym czynnikiem, który wydostawał się z formy był dymiący
na czarno tłuszcz. Dymił na czarno, bo spalał się na powierzchni formy w kontakcie
z żarem ogniska.
fot. 9, 10. Fragmenty spalonych porcji. Obraz przełomu porcji z prawej na zdjęciu dolnym.
I to był sygnał do wyjęcia formy z ogniska, mięso było
ugotowane. Po otwarciu, rozbiciu gorącej formy jej zawartością było miękkie
galaretowate mięso i niewielka ilość płynnego tłuszczu na dnie skorupy.
W bardzo dużych porcjach (formach) stosowano zawór, element sygnalizacyjny z otworem. Po odparowaniu wody z mięsa ze środka następował dalszy wzrost temperatury i ciśnienia w formie. Przez otwór w zaworze uchodził parujący tłuszcz i to coraz intensywniej. Ze środka, przez otwór w zaworze wydostawały się rozgrzane resztki tłuszczu, buchały strumieniem ognia. Przypuszczam, że element strumieniem palącego się tłuszczu i gwizdem sygnalizował, informował o konieczności wyjęcia formy z ogniska. I trudno było tego nie zauważyć.
4. Dalsze utrzymywanie formy w ognisku skutkowało
wytopieniem resztek tłuszczu z mięsa, forma przestawała dymić. W efekcie mięso
było suche i twarde nie nadawało się do spożycia.
5. Forma niedopilnowana, pozostawiona sama sobie w ognisku
skutkowała spaleniem mięsa na węgiel, na powierzchniach porcji lub pęknięciem
formy i spaleniem porcji na wskroś.
Różnice w p. 4 i 5 możecie zauważyć na prezentowanych
porcjach; jedne są suche, przypalone a inne we fragmentach lub w całości spalone
na węgiel. Połyskujące i gładkie czarne powierzchnie w obrazach spalonych porcji to spalony tłuszcz.
Wniosek dla gotujących mięsa w formach glinianych grubych w
ognisku.
Form w ognisku należało doglądać ale nie twierdzę, że trzeba
było pilnować. Problemem Homo erectusa nie było niedopilnowanie ale
ilość świeżego mięsa do podzielenia i duża ilość form w ognisku. Należało
oprawić i podzielić na porcje całą zdobycz.
Robiła to cała rodzina lub grupa.
Proces obróbki mięsa i zalepiania trwał w czasie i form w
ognisku przybywało. Formy trzeba było podsuszać a po wyschnięciu układać w
ognisku. Trzeba było wykonywać kolejne czynności na kolejnych porcjach mięsa.
Nie wkładano do ogniska wszystkich form naraz. Robiono to sukcesywnie i po
kolei. W ognisku znajdowały się formy wkładane w różnym czasie a i wielkość
form była różna. To i ich czas gotowania był różny dla form małych, dużych i wielkich.
Ale bałaganu przy tym nie było.
Był podział pracy i obowiązków – każdy robił swoje.
1. Skórowanie i ćwiartowanie zdobyczy dla rodzin – grupa
(myśliwi).
2. Podział na porcje, usuwanie kości, okrawanie, formowanie
porcji mięsa do zalepienia – i dalej odbywały się w rodzinie.
3. Wcześniej wyrabiana była glina, w trakcie przygotowania
odbywało się zalepianie porcji mięsa w glinie.
4. Suszenie formy na brzegu ogniska, doglądanie i wyjmowanie
form z ogniska na czas.
Po zakończeniu swoich czynności uczestnicy włączali się do
pracy, pomocy na kolejnych etapach.
Gdyby było inaczej, byłoby mnóstwo spalonych odpadów a w
znaleziskach mam tylko te nieliczne.
Na powierzchni niektórych porcji zauważyłem drobne (białe)
odłamki kości. Nasz przodek usuwał kości przygotowując porcje mięsa. Wycinał w
całości lub przecinał, rąbał siekierą, żeby się ich pozbyć, żeby z mięsa nic
nie wystawało. Robił to na czystej, wypłukanej i wysuszonej skórze rozłożonej
na ziemi. Drobne odłamki kości pozostawały na skórze i przyklejały się do
porcji, pozostały tam do dziś wgniecione w powierzchnię. Homo erectus
nie traktował ich jako brud, nie usuwał z tak zanieczyszczonej skóry.
Deser; opisany pod podanymi linkami.
- serce bawołu przypalone w formie podczas gotowania.
Przeszło spalonym tłuszczem, było tak wysuszone i twarde, że nie nadawało się
do zjedzenia.
- zawór (!) poniżej.
„Cywilizacja Homo erectus” niebawem czyli za jakie 100 lat będzie nowym,
międzywydziałowym kierunkiem studiów. Młodzi adepci już zacierają ręce a
autorytety przecierają oczy ze zdumienia.
A wiem to, bo uczone osoby dotarły do mojej literatury. Ale
zaczęły od końca i to od ostatniej części, od Epoki Kamienia Lanego. Zanim dotrą do początku i w
głowach obrócą ok. 200 tekstów, to potrwać musi.
Książkę zakończyłem ale będę dosypywał Czytelnikom kamieni.
Bo z materiałem porównawczym trzeba się zapoznawać i opatrzyć a im więcej tego,
tym lepiej. I nie trzeba szukać tego po muzeach ani wycierać się po magazynach,
macie to podane na monitor.
Jako ODKRYWCA i ojciec nowego kierunku muszę dbać o przyszłe
kadry, to mój obowiązek i przyjemność nie mała.
prof.
s. Roman Wysocki
Foto autor
25.05.2018 Bystrzyca k.Wlenia
Prawa autorskie zastrzeżone.